
Sensacyjne zeznania w procesie Adama K., oskarżonego o nielegalne składowanie odpadów na terenie żwirowni w Czernikowicach, złożył były pracownik Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska. - Dla mnie ta sprawa jest osobiście trudna i podejrzana -mówi. Dlaczego?
Prokuratura Rejonowa w Złotoryi oskarża Adama K. jako prezesa spółki EkoHybryd o to, że pod pozorem rekultywacji nielegalnie składował w żwirowni w Czernikowicach pod Chojnowem ponad 1,7 tys. ton odpadów pochodzenia komunalnego z frakcjami gumy, plastiku, metali, szkła oraz dodatkiem odpadów niebezpiecznych, w tym ropopochodnych. Obrona biznesmena dąży do wzbudzenia w sądzie wątpliwości, czy te zakazane substancje nie zostały podrzucone do wyrobiska przez okolicznych mieszkańców blokujących wjazd na teren kopalni. Takie sugestie pojawiły się w zeznaniach świadka Janusza G., który na zlecenie Adama K. pilnował żwirowni i przyjmował transporty z odpadami. Zarzekał się, że wpuszczał tylko transporty z odpadami mineralnymi, tzn. żwirem, gruzem czy ziemią.
Nieporównanie ciekawsze były zeznania, które sąd odebrał w trybie wideokonferencji od Mariusza L., byłego pracownika Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Na polecenie swej przełożonej - Justyny Adamirowicz, dyrektor Departamentu Inspekcji GIOŚ - 28 czerwca 2023 roku przyjechał do Czernikowic, aby pokierować pobieraniem próbek odpadów do badań. Stało się to po interwencji ówczesnego wiceministra środowiska Jacka Ozdoby, do którego udało się dotrzeć zdesperowanym mieszkańcom. Już w drodze do Czernikowic Mariusz L. dostał od przełożonych dokładne instrukcje, że miejsca do pobrania próbek wskaże "informator" - Arkadiusz Lewandowski, jeden z liderów blokady. Po raz pierwszy w swej zawodowej karierze spotkał się z taką sytuacją, ale wówczas się nad tym nie zastanawiał. Instruowany przez Arkadiusza Lewandowskiego operator koparki zrobił wykop u podnóża skarpy i z dołu buchnął charakterystyczny chemiczny zapach.
Odkryte odpady były bardzo ciepłe (54 stopnie Celsjusza), oleiste, zbrylone, jakby polane mazią. Według Mariusza L. ewidentnie pochodziły z mechanicznej obróbki odpadów komunalnych. - To drobna frakcja spod sita zawierająca ołów, kadm, rtęć, miedź, oleje mineralne, zmieszana z odpadami ropopochodnymi - twierdzi świadek. -W dłuższej perspektywie zachodzi niebezpieczeństwo, że przedostaną się do wód podziemny zanieczyszczając pobliskie ujęcie wody pitnej. Stanowią zagrożenie dla życia i zdrowia.
Wchodzący w skład inspekcji specjaliści z Centralnego Laboratorium Badawczego GIOŚ w Poznaniu pobrali próbki do badań. Ponieważ inspektorom nie udało się skontaktować z Adamem K., czynności odbywały się bez udziału przedstawicieli spółki EkoHybryd. Formalności z właścicielem żwirowni miały być przeprowadzone następnego dnia, ale i to się nie udało: pracownicy GIOŚ wrócili do Warszawy z protokołem niepodpisanym przez drugą stronę.
Z zeznań Mariusza L. wynika, że jego przełożona - dyrektor departamentu Justyna Adamirowicz - nanosiła poprawki do sporządzonego w Czernikowicach protokołu, co jest niedopuszczalne.
- Dyrektor Justyna Adamirowicz chciała w ten sposób wykazać, że spółka gospodaruje odpadami w sposób właściwy - twierdzi Mariusz L. Według niego, naciągała przepisy, próbując wyrobisko po kopalni żwiru traktować jakby było składowiskiem odpadów, co prowadziłoby do konkluzji, że ilość substancji wrzuconych do ziemi w Czernikowicach mieści się w normie. Ale każde składowisko odpadów ma membranę, która chroni przed przenikaniem toksyn do wód gruntowych, a żwirownia to zwykła dziura w ziemi.
Mariusz L. nie chciał się zgodzić. na te manipulacje. - Nagle sprawa Czernikowic została mi odebrana. Późnym wieczorem cała dokumentacja zniknęła z systemu, zostałem odsunięty od tej sprawy - twierdzi.
Według zeznań Mariusza L., GIOŚ utracił protokoły z czerwcowej kontroli, bo zgodnie z decyzją Justyny Adamowicz oryginały przesłano je do mecenasa Michała Tarnowskiego, pełnomocnika Adama K., prezesa EkoHybryd. Już nie wróciły do Warszawy.
Od tej pory Mariusz L. był w pracy szykanowany przez przełożonych, oceniany negatywnie. W lipcu ubiegłego roku przeżył załamanie nerwowe, po którym w trosce o własne zdrowie złożył wypowiedzenie z pracy.
Bał się. Pod jego miejscem zamieszkania krążyły jakieś podejrzane typy w samochodzie. Rozpytywały sąsiadów, podając się za jego kolegów z liceum.
Świadek uważa, że podczas inspekcji miał swobodę, bo choć Arkadiusz Lewadowski podpowiadał, gdzie szukać zakazanych odpadów, to on ostatecznie wybierał miejsca do pobierania próbek. W oparciu o własne doświadczenie, wskazywał też pracownikom laboratorium inne miejsca do zbadania. Z perspektywy półtora roku Mariusz L. uważa jednak, że nie tak powinna wyglądać kontrola GIOŚ. W Czernikowicach znaleziono odpady, których nie powinno tam być, jednak nie potrafi jednoznacznie ocenić, kto je zrzucił w tym miejscu.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.