
Gdy razem mieszkali przy ul. Horyzontalnej w Legnicy, kij bejsbolowy wisiał na ścianie obok telewizora - zeznawała w sądzie była partnerka Kamila F, oskarżonego o zabicie jej ojca. Według ustaleń prokuratury, w jeden z wieczorów, kiedy miasto walczyło z powodzią, Kamil F. naciągnął na głowę kominiarkę i z bejsbolem poszedł za Jackiem M. na przystanek autobusowy przy al. Piłsudskiego. Tam zabił go kilkunastoma uderzeniami w głowę, nie przejmując się świadkiem - siedzącym na ławce bezdomnym. Bezkarność miało zapewnić mu fałszywe alibi, jakoby w czasie zbrodni był na wałach, układał worki z piaskiem.
W śledztwie Kamil F. nie przyznał się do zabójstwa, ale dowody zebrane w Prokuraturze Rejonowej w Legnicy są na tyle silne, że pozwoliły postawić go przed sądem. Dwa i pół tygodnia po zbrodni został zatrzymany i od tego czasu przebywa w tymczasowym areszcie. Wczoraj ze skutymi łańcuchem nogami i kajdankami na rękach został doprowadzony przez policyjny konwój na rozprawę w Sądzie Okręgowym w Legnicy. Jako świadkowie zeznawali pokrzywdzeni, dzieci zabitego na przystanku mężczyzny, tj. była partnerka Kamila F. i jej brat. Opowiadali m.in. o trudnej relacji z ojcem, przemocowych zachowaniach oskarżonego, odkrywaniu prawdy i zacieraniu śladów zbrodni.
Kamil F. poza zarzutem zabójstwa ma jeszcze pięć innych, w tym zarzut wieloletniego fizycznego i psychicznego znęcania się nad byłą partnerką. Wczorajsza rozprawa była poświęcona głównie temu wątkowi.
Parą byli dziesięć lat.
- Pierwszy raz podniósł na mnie rękę w roku 2019 lub 2020, gdy jeszcze mieszkaliśmy w Prochowicach - opowiadała była partnerka Kamila F. - Cokolwiek bym mnie zrobiła, zawsze były wyzwiska; spóźniony obiad, przesolone ziemniaki, wszystko stawało się pretekstem do awantury. Ale po przeprowadzce do mieszkania w Legnicy przez dłuższy czas było dobrze. Później zaczęło się piekło.
Podczas awantur Kamil F. rzucał w partnerkę wszystkim, co mu wpadło pod rękę. Nawet gdy była w zaawansowanej ciąży, chwytał ją za włosy i ciągnął przez pół pokoju albo zrzucał z łóżka na brzuch. Myślała, że dziecko go zmieni. Ale przy synu też nie potrafił się pohamować. Próbowała kosmetykami maskować podbite oko, brała wolne z pracy, aby ludzie nie wiedzieli, że jest ofiarą przemocy; przed mamą udawała, że pobiła się z koleżanką.
Kilka miesięcy przed zabójstwem Kamil F. kupił przez internet kij bejsbolowy. Niby na podejrzane typy, które kręciły się po blokach, chwytały za klamki i wchodziły do niezamkniętych mieszkań. Chciał być przygotowany, gdy przyjdą go okraść. Kij powiesił na ścianie obok telewizora. Był z niego dumny.
W niedzielę 15 września 2024 roku był u nich 41-letni Jacek M., ojciec partnerki Kamila F. Raczej unikał takich wizyt, bo wstydził się swej choroby alkoholowej. Przez wódkę i przemoc rozpadło się jego małżeństwo oraz relacje z dziećmi. Rzadko był trzeźwy, a w dzień swej śmierci też sporo wypił i około godziny 21 chwiejąc się wyszedł na przystanek przy al. Piłsudskiego, aby wrócić do swojego domu. Jego córka opowiadała o tym wieczorze, że chwilę później, kiedy sprzątała posłanie po ojcu, usłyszała jak Kamil F. wychodzi z mieszkania. Potem zorientowała się, że na ścianie obok telewizora nie ma bejsbola. Zdjęta złym przeczuciem wyszła z domu, kiedy na przystanku przy al. Piłsudskiego stała już karetka. Zwabiły ją widoczne z balkonu rozbłyski światła. Nie myślała jednak, że Kamil F. zrobił coś jej tacie. Bała się raczej, że dostał zawału, bo przez alkohol był, mimo relatywnie młodego wieku, mocno schorowany...
Z zeznań kobiety wynika, że Kamil F. wypił w tę niedzielę 4 piwa i 2 lub 3 szklanki winka. - Po alkoholu był agresywny, dość bardzo i dość często - mówiła była partnerka oskarżonego.
W pierwszych zeznaniach złożonych zaraz po zbrodni, gdy policja jeszcze szukała zabójcy z przystanku, zapewniała Kamilowi F. alibi, mówiąc, że był wówczas na wałach, układał worki z piaskiem i bronił Legnicy przed powodzią. Według ustaleń prokuratury oskarżony prosił o potwierdzenie tej wersji dwóch swoich znajomych, ale obaj mu odmówili. Ostatecznie jeszcze na etapie postępowania prokuratorskiego córka Jacka M. odwołała pierwsze zeznania i powiedziała, jak było naprawdę. Od policyjnej psycholog usłyszała później, że dobrze zrobiła, bo inaczej miała by zarzuty o współudział.
- Siostra wcześniej skłamała, bo bała się o życie swoje i dziecka - potwierdził w sądzie Bartłomiej M.
Z treści aktu oskarżenia wynika, że Kamil F. w kominiarce na głowie przyszedł na przystanek, na którym oprócz Jacka M. na autobus czekał jeszcze jeden mężczyzna. W wulgarny sposób kazał mu się wynosić. Bezdomnym, który siedział na tej samej ławce co 41-latek, nie przejmował się. Co najmniej trzynaście raz z bardzo dużą siłą uderzył kijem bejsbolowym w głowę Jacka M., powodując jego śmierć na miejscu. Gdy było po wszystkim, zauważył, że pasażer, którego wcześniej próbował przepędzić, wcale nie odszedł i przygląda mu się z przerażeniem w oczach. Podszedł do niego, uderzył bejsoblem w plecy. Kazał mu trzymać język za zębami. Zagroził, że go zabije, jeśli powie coś policji.
Motyw? To jest niejasne. Może chodziło o mieszkanie? Jackowi M. nie podobało się, że jego była żona pozwoliła wprowadzić się na ul. Horyzontalną córce i jej chłopakowi.
- Z ojcem Magdy dochodziło do wymiany słów. On mówił, że nas wypierniczy z tego mieszkania - mówił wczoraj na rozprawie Kamil. F. Dlatego skrupulatnie zbierał rachunki, zapisywał włożone w remont pieniądze. Jak twierdzi uzbierało się tego 74-75 tys. zł. W razie czego zamierzał domagać się zwrotu tych wydatków.
Według prokuratury po zbrodni Kamil F. wrócił do mieszkania i położył się spać. Bartek, syn Jacka M. zeznał, że kiedy przyjechał do siostry, zobaczył ją w objęciach swego chłopaka.
- Ona była zapłakana. On też płakał - opowiadał. - Pocieszał Magdę. Mówił, jak mu smutno i że też cierpi.
Nazajutrz Kamil F. i jego partnerka wsiedli w samochód i wyjechali do Niemiec po wujka, który na wieść o tragedii postanowił wrócić do Legnicy. Podczas tej podróży Kamil F. miał jej się przyznać do zbrodni.
Potem razem pojechali nad jedną z podlegnickich żwirowni. Tam - jak zeznała jego była partnerka - wyjął z bagażnika torbę, w której był kij bejsbolowy pocięty na dwa lub trzy kawałki. Z samochodu widziała, jak wysypuje go na ziemię, polewa benzyną do zapalniczek i pali, niszcząc narzędzie zbrodni.
- Wiedziałem, że Kamil jest agresywny i impulsywny, ale nie myślałem, że aż do tego stopnia - mówił w sądzie Bartłomiej M. Z oskarżonym pracowali razem, znali się. - Każdy z rodziny stawiał, że zrobił to Kamil, oprócz mnie.
Proces toczy się przed Sądem Okręgowym w Legnicy. Kolejni świadkowie będą zeznawać 27 czerwca.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.